Kto zrozumie?

No kto? Bo ja nawet nie wiem dlaczego bloga pisze... Kolejny z moich szalonych pomysłów... Ale może znajdę bratnią duszę, która odważnie zanurzy się w otchłani szaleństwa i zrozumie wszystkie moje rozterki?

wtorek, 12 sierpnia 2008


Wstaliśmy jakoś koło dziesiątej ale wiadomo jak to jest na wakacjach jakoś zeszło do południa. Pani Wiesi nie ma bo pojechała na targ, a my w sumie nie wiemy czy ona ma klucze do domu czy nie... Chcemy jechać nad morze, tylko ak w południe w największy upał to chyba nie jest najlepszy pomysł. Ale chyba lepszy niż jechanie w taki upał do Rzymu, a siedzenie w domu nie ma sensu, bo nie ma co robić. Ja już całe „Wesele” przeczytałam, teraz chyba pora się zabrać za potop. Fajnie bo w nocy Lisek odpisał i dzisiaj dostałam dłueeeeego smska takiego koffanego :D No dobra – mobilizujemy się i nad morze!

Nad morzem było tak sobie – kawałek dzikiej plaży, znaczy niepłatnej bo tuż przy kanale i z dzikim tłumem oczywiście... Ja poleżałam na słoneczku i trochę się opaliłam, a chłopaki... tata nawet zadowolony, ale Andrzej jak trochę chciał popływać i już dwa razy słona woda zalała mu oczy to siedział na piasku i albo zasypywał sobie nogi albo jakieś dziury kopał... i powiedział że n już nie ma ochoty więcej na plaże jeździć. W sumie mu się nie dziwię, bo tu nawet popływać nie ma gdzie, fale za duże a woda nie przejrzysta. Nie ma nawet porównania z Chorwacją... No ale trudno.. Wróciliśmy do domu, ja się ż wykąpałam a teraz Andrzej łazienkę okupuje. Zaraz będzie obiad – chyba pierogi z serem, ale już coś słyszałam ż ja mam jeść makaron z sorgo, czyli tutejszym sosem z pomidorów z mięsem. Nie będę jeść sorgo! Potem na moje wyraźne życzenie sjesta, a potem na popołudnie i wieczór do Rzymu, dzisiaj w planie spacery, zakupy, kartki, fontanna di Trevi i generalnie luz... Już wołają na obiad :/

Totalna porażka... cały wieczór z panią Wiesią – tak więc z naszych planów nici, bo tylko przebiegliśmy świńskim truchtem d Watykanu i z powrotem. W Watykanie udało nam się dorwać do sieci internetowej – ale jest oczywiście płatna. Beznadzieja w dodatku pani Wiesia stwierdziła, że przecież ona musi z nami jeździć codziennie do Rzymu bo ty jest tyle bazylik a my na pewno nie trafimy... Generalnie z ego powodu wywiązała się wielka rodzinna kłótnia i jak zwykle o wszystko jestem obwiniana ja. Byliśmy w kafejce internetowej, ale miałam zepsutego internet eksplorera więc udało mi się tylko zajrzeć na bloga liska i napisać do niego jednego smsa. Potem on odpisał i w ogóle pisał w ciągu dnia – więc po tej kłótni jak tylko przeczytałam smski to coraz bardziej chciało mi się płakać. Ja już bym mogła w ogóle stąd wyjechać – tęsknie za lisem i za całą resztą i już chce do domuuuuuu...

Brak komentarzy: