Wstaliśmy jakoś koło dziesiątej ale wiadomo jak to jest na wakacjach jakoś zeszło do południa. Pani Wiesi nie ma bo pojechała na targ, a my w sumie nie wiemy czy ona ma klucze do domu czy nie... Chcemy jechać nad morze, tylko ak w południe w największy upał to chyba nie jest najlepszy pomysł. Ale chyba lepszy niż jechanie w taki upał do Rzymu, a siedzenie w domu nie ma sensu, bo nie ma co robić. Ja już całe „Wesele” przeczytałam, teraz chyba pora się zabrać za potop. Fajnie bo w nocy Lisek odpisał i dzisiaj dostałam dłueeeeego smska takiego koffanego :D No dobra – mobilizujemy się i nad morze!
Nad morzem było tak sobie – kawałek dzikiej plaży, znaczy niepłatnej bo tuż przy kanale i z dzikim tłumem oczywiście... Ja poleżałam na słoneczku i trochę się opaliłam, a chłopaki... tata nawet zadowolony, ale Andrzej jak trochę chciał popływać i już dwa razy słona woda zalała mu oczy to siedział na piasku i albo zasypywał sobie nogi albo jakieś dziury kopał... i powiedział że n już nie ma ochoty więcej na plaże jeździć. W sumie mu się nie dziwię, bo tu nawet popływać nie ma gdzie, fale za duże a woda nie przejrzysta. Nie ma nawet porównania z Chorwacją... No ale trudno.. Wróciliśmy do domu, ja się ż wykąpałam a teraz Andrzej łazienkę okupuje. Zaraz będzie obiad – chyba pierogi z serem, ale już coś słyszałam ż ja mam jeść makaron z sorgo, czyli tutejszym sosem z pomidorów z mięsem. Nie będę jeść sorgo! Potem na moje wyraźne życzenie sjesta, a potem na popołudnie i wieczór do Rzymu, dzisiaj w planie spacery, zakupy, kartki, fontanna di Trevi i generalnie luz... Już wołają na obiad :/
Totalna porażka... cały wieczór z panią Wiesią – tak więc z naszych planów nici, bo tylko przebiegliśmy świńskim truchtem d Watykanu i z powrotem. W Watykanie udało nam się dorwać do sieci internetowej – ale jest oczywiście płatna. Beznadzieja w dodatku pani Wiesia stwierdziła, że przecież ona musi z nami jeździć codziennie do Rzymu bo ty jest tyle bazylik a my na pewno nie trafimy... Generalnie z ego powodu wywiązała się wielka rodzinna kłótnia i jak zwykle o wszystko jestem obwiniana ja. Byliśmy w kafejce internetowej, ale miałam zepsutego internet eksplorera więc udało mi się tylko zajrzeć na bloga liska i napisać do niego jednego smsa. Potem on odpisał i w ogóle pisał w ciągu dnia – więc po tej kłótni jak tylko przeczytałam smski to coraz bardziej chciało mi się płakać. Ja już bym mogła w ogóle stąd wyjechać – tęsknie za lisem i za całą resztą i już chce do domuuuuuu...