
Ech... chyba najwyższy już czas ze wszystkim się pogodzić. Moi domownicy już wiedzą. Wiedzą i w sumie dzięki temu odzyskałam rodzinę (a przynajmniej namiastkę). I za to im dziękuję. Dziękuję też wszystkim tym, którzy są. Stoją obok, tak często niezauważeni, ale w tym ciężkim czasie pokazują się i wyciągają otwarte dłonie.
Mam już moje małe, szare, kartonowe pudełko. Pudełko do którego trafią wszystkie ważne przedmioty z ostatnich trzech lat. Bo muszę to wszystko wymazać, żeby móc zacząć życie od nowa. Jutro, jak wyzbieram te rzeczy do końca, zawiąże pudełko wstążką i zamknę na dnie szafy. Bo wyrzucić nie potrafię.
Dzisiaj pierwszy raz naprawdę płakałam. Płakałam, bo tak ciężko ubrać to w słowa... Ale łzy nie dają ukojenia, nie zmniejszają bólu. Płacz jak zawsze nie ma sensu. Miał sens, tylko wtedy, kiedy było ramię w które można się było wypłakać. A teraz nie ma żadnych ramion. Więc... więc mówi się trudno i płynie się dalej.
Pewnie na otoczeniu sprawiam wrażenie osoby oziębłej swoim podejściem... Ale czy histerie i depresje coś pomogą. Boli bo musi boleć. Nie mogę się teraz zatrzymać. Muszę iść dalej, wyznaczyć nowe cele i tym razem samotnie, ale jednak sięgnąć gwiazd. Bo tak trzeba.
Cele już mam. Jest ich kilka, ale coraz więcej. Na razie nie są pewne, ale wkrótce się wyjaśnią i wyklarują. I wtedy zacznę działać.
Do ostatecznych decyzji jest mi potrzebna jutrzejsza rozmowa. Potem będę już wiedzieć na czym stoję. A teraz... Teraz muszę od nowa nauczyć się powstrzymywać łzy... Bo świat jest okrutny i nie toleruje łez. W ludzkiej dżungli przetrwa tylko silna jednostka. A ja potrafię pokazać się jako silna, nawet jeśli moje serce krwawi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz